dziennikarką wietnamskiego portalu katolickiego VietCatholic.net, rozmawia Łukasz Sianożęcki

Wciąż słyszymy o nowych prześladowaniach, jakich dopuszczają się władze wobec katolików w Wietnamie. Czy po osaczeniu przez policję parafii w Dong Chiem teraz przyszła pora na odwet na katolikach w Con Dau, w którym chce się zburzyć domy?

- To prawda, że obecnie przemoc aparatu państwowego przeniosła się na Con Dau, popularne miasteczko nadmorskie na południu kraju. Próba wyburzenia katolickich domów z całą pewnością spotka się z szeregiem głośnych protestów. Bo przecież co może być dla człowieka gorszego niż odebranie mu domu i uczynienie go bezdomnym tylko i wyłącznie z powodu chciwości bezdusznych ludzi władzy. Opierając się na doświadczeniu z przeszłości, patrząc na postępowanie naszych władz w innych regionach, nie wydaje mi się, by mieszkańcy Con Dau mieli wielkie szanse na ocalenie swoich domów. Jak wiemy, rząd interpretuje prawo własności prywatnej według własnego uznania, a i ono samo jest przecież niejasne i do tego wsteczne. Prawo, które znosi własność prywatną, stwierdzając, że wszystko należy do "ludu", jest główną przyczyną wszelkich nieporozumień i niepokojów społecznych w różnych częściach kraju nie tylko pomiędzy komunistami a katolikami, ale również między innymi wyznaniami.

To, co również szokuje, to sposób przekazu wiadomości z Wietnamu. Według rządowych mediów, winą za wszelkie niesnaski obarczeni są właśnie katolicy...

- Należy pamiętać, że w rękach rządu znajduje się ponad 600 ośrodków medialnych, a nie ma ani jednego, który byłby własnością prywatną lub choćby prywatnie zarządzany. Zdarzyło się kilka razy, że jakiś dziennikarz poruszył którąś z delikatnych kwestii, jak choćby właśnie sprawa prześladowań wspólnot religijnych czy afera korupcyjna na szczytach władzy, albo choćby protesty Wietnamczyków po uprowadzeniu przez stronę chińską wietnamskich rybaków. Bardzo szybko zostali oni zdegradowani lub wyrzuceni z pracy. Podobny los spotkał autorów badania popularności, w którym ikony komunistycznej władzy zostały sklasyfikowane za ówczesnym prezydentem USA Billem Clintonem, a także za popularnym muzykiem rockowym. Przy takiej mentalności nikt w mediach nie odważy się pisać inaczej w obawie przed utratą pracy, a nawet więzieniem. Jest dokładnie tak, jak ujął to premier: "Media muszą być po jedynej, właściwej stronie przy podawaniu informacji".

Czy wobec tego jest jakaś szansa, że mieszkańcy w innych częściach Wietnamu usłyszą prawdę o tym, co się dzieje w Dong Chiem czy Con Dau?

- Chyba nie muszę mówić, że większość ludzi w Wietnamie nie ma najmniejszego kontaktu z wolną prasą ani z żadnymi innymi przejawami wolnego słowa. Są okłamywani i bałamuceni bez końca. W ostatnim czasie nawet redaktor naczelny jednego z popularnych pism dla młodzieży przyznał, że wietnamskie gazety obfitują jedynie w artykuły pełne przemocy i seksu, nie ma w nich zaś nic wartego czytania. Jednakże jak to się często mówi: Przeciwności losu przynoszą mądrość. Katolickie społeczności, szczególnie na północy kraju, wymyśliły bardzo ciekawy sposób przekazywania informacji dla tych, którzy nie mają dostępu do internetu, gdzie przy odrobinie szczęścia można trafić na nieocenzurowane wiadomości. Na specjalnych tablicach usytuowanych w ruchliwych miejscach umieszczają oni biuletyny z najświeższymi informacjami. Dzięki właśnie takim sposobom udało się rozpowszechnić wiedzę na temat wydarzeń w Thai Ha i Dong Chiem.

Jak więc ocenić dzisiejszą sytuacje w Wietnamie?

- Rozwój sytuacji w Wietnamie jest od lat obserwowany przez społeczność międzynarodową. Już nie pamiętam, kiedy opublikowano pierwszy raport na temat łamania praw człowieka i wolności religijnych w Wietnamie. Wcześniej jednak często wiele spraw nie wychodziło na światło dzienne i nikt nie mógł nic zrobić w tej sprawie w obawie przed zemstą rządu. Nadal jednak ziemie i budynki kościelne są nielegalnie zajmowane przez władze, bez podania najmniejszego powodu. Przedstawiciele innych religii cierpią z tego samego powodu. Jedyną różnicą między tym, co dzieje się obecnie a dawniejszymi czasami, jest szybkość rozprzestrzeniania się informacji, np. za pomocą internetu. Być może właśnie ta błyskawiczność rozpowszechniania się wiadomości powstrzymuje władze od podjęcia jakichś bardziej zdecydowanych działań wobec obywateli, stosowania śmiertelnych gróźb czy po prostu zabijania ich, tak jak to miało miejsce w przeszłości.

Dziękuję za rozmowę.

(Source: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100203&typ=wi&id=wi12.txt)